sobota, 23 sierpnia 2008

SAN FRAN!!!!!

Jol!
nadaje juz z San Francisco! Dotarlem tutaj po 16-tej, po 3 godzinnej jezdzie przez Kalifornie. Wszystko tu jest inne niz do tej pory widzialem w Stanach. Zaraz po wyjechaniu z Newady krajobraz sie zmienil. Skonczyla sie pustynia i pustkowia, a zaczely piekne wysokie, zielone gory! Pozniej gory sie skonczyly, a pokazaly sie palmy i sady pomaranczowe!!! Powietrze tez pachnie tutaj jakos inaczej, bardziej aromatycznie. Autostrada z dwopasmowej jak wszedzie do tej pory, zrobila sie 4 pasmowa, a czasami nawet 5 i 6! Natezenie ruchu jest tak ogromne, ze juz 50 mil przed San Francisco robily sie korki, wtedy dopiero mialem ucieche, kiedy wymijalem stojace w korkach samochody! Droge tak sobie ulozylem zeby wjechac do miasta przez Golden Gate. Z kazda mila przed mostem moje podekscytowanie roslo, tym bardziej, ze widoki byly jak z bajki. Do San Francisco wjezdzalem od polnocy droga stanowa nr 101, ktora wiedzie wsrod zielonych, porosnietych lasami wzniesien, ktore dodatkowo spowijala mgla. Wszystko to robilo niesamowite wrazenie. W pewnym momencie dojrzalem charakterystyczne czerwone przesla i po chwili wjechalem na GOLDEN GATE BRIDGE!! Tego nie da sie opisac. Most jest ogromny i ciagnie sie kilometrami, po lewej stronie rozposciera sie przepiekny widok na San Francisco, z mostu dobrze tez widac charakterystyczna wyspe z wiezieniem Alcatraz, no i przede wszystkim blekitna woda oceanu z jednej strony i zatoki San Ftrancisco z drugiej. Most jest dostepny nie tylko dla zmotoryzowanych, mnostwo tam spacerujacych, biegajacych, jezdzacych na rowerach. Jade i nie moge uwierzyc ze to sie dzieje naprawde. Dopiero co zrobilem prawo jazdy na motocykl, a teraz jade sobie po jednym z najpiekniejszych mostow swiata. Ta mysl wracala tego dnia jeszcze kilka razy, szczegolnie kiedy przedzieralem sie do centrum przez prawie pionowe ulice miasta . Niedawno jeszcze motocykl gasl mi na "gorce":) , a teraz na luzie, bez stresu przemierzam te niewiarygodne ulice San Fran!

Zadne miasto nie zrobilo jeszcze na mnie takiego wrazenia jak San Francisco. Wspaniale polozenie, zachwycajaca architektura, charakterystyczne pionowe ulice no i przede wszystkim duch miasta. Nie dziwie sie, ze to wlasnie San Francisco bylo stolica ruchu hippisowskiego w latach 60-tych. To miasto ma w sobie wolnosc, cos co ciezko opisac, ale co sie czuje.
Spacer po miescie zaczalem od Chinatown, pozniej chodzilem sobie bez zadnego planu, zagladalem do knajpek, sklepow itp. W koncu dotarlem do Union Square, glownego placu miasta, gdzie akurat odbywal sie koncert wsparcia dla Wolnego Tybetu. Ooooo takie rzeczy to ja uwielbiam. Zostalem tam prawie godzine sluchajac fantastycznych tybetanskich piesni. Gdy juz szedlem na parking, kilka przecznic dalej natrafilem na koncert trzyosobowego bandu, ktory wykonywal kawalki Hendriksa. To mnie tak wciagnelo, ze zostalem do konca koncertu i pozniej juz ciemna noca wracalem do swojego motelu, polozonego jakies 20 minut jazdy od centrum.





No i hit dnia:).Te tabliczki naprawde byly obok siebie!

Daniel Rozpara

4 komentarze:

rentoon pisze...

Ojciec, robi sie coraz ciekawiej tylko dawaj wiecej zdjec zeby oko nacieszyc. Pozdrawiamy i czytamy A&D

czytelniczka pisze...

śledze twoje opowieści z zapartym tchem, są b. ciekawe a kika razy śmiałam się w głos, z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki

TYMON SOCHA pisze...

ja już chyba nie będę pisał, że i mi się blog podoba. Ale napisz coś nowego, bo ugrzązłeś w tej Kalafiornii i ani widu ani pisu.

fifu pisze...

Dołaczam si do apelu ciotki i wujka. Więcej fotek.

Daniel.. jadziesz jutlo Źlódłami cy Telimenom?