czwartek, 14 sierpnia 2008

Jol Jol Jol !!!
Jestem juz drugi dzien na dzikim zachodzie!!!! Wczoraj wieczorem po 3 dniach podrozy i 2 nieprzespanych nocach, dotarłem do Spearfish w gorach czarnych w Południowej Dakocie!!
Ale po kolei:)
11 sierpnia po południu wystartowałem autobusem greyhounda z Rochester w stanie Nowy York do Chicago, do którego dotarłem nastepnego dnia o 5 rano. Po drodze do Chicago miałem 2 przesiadki: pierwsza w Buffalo, miescie poloznym, niedaleko granicy kanadyjskiej, a druga w Cleveland w Ohio. Podrozowanie greyhoundem okazalo się calkiem w porządku. Troche obawiałem sie przesiadki na dworcu w Cleveland gdzie miałem 1,5 godziny czekania. Toc u nas w Polsce niefajnie jest wyladowac samotnie po polnocy dajmy na to na dworcu Warszawa Wschodnia czy chociażby w takich Katowicach, a co dopiero w USA. No ale jak to zwykle bywa nie było się czego obawiac. Autobusami w Stanach podrozuje mnostwo ludzi, dworce sa otwarte 24 godziny na dobe i bardzo dobrze zabezpieczone. W ogole przemierzanie Stanow autobusem byloby ciekawym pomysłem ze względu na ludzi, których można poznac w trakcie takiej podrozy. A tylu barwnych osobowości w ciagu trzech dni to ja w zyciu nie widziałem:)) Już w czasie przesiadki w Buffalo poznałem faceta, który wyglądał jak Swiety Mikolaj. Był gruby, miał dluga brode i podróżował z wielkim woremJ Jak się pozniej okazalo był już 6 dzien w podrozy autobusem, jechal z Kaliforni do Michigan, by powrocic do swojej zony, która porzucil 15 lat temu. Przez cala droge do Cleveland zwierzal mi się, niestety ze względu na mój angielski wyłapywałem tylko co drugie jego zdanie. Prawie w każdym autobusie, którym jechałem gdzies z ¾ pasażerów to byli czarni, a obserwowanie ich sposobu ubierania, mowienia i zachowania sie sprawialo mi spora frajde. Mlodzi nosza się na gangsta raperow: krotkie spodnie, które sięgają prawie do kostek, koszulki z 5XL, które sa tak dlugie, ze sięgają do kolan i obowiązkowo chusta na glowie lub czapka z prostym daszkiem, a czeto jedno i drugie. Kilku typow wyglądało już zupelnie oryginalnie: jeden w garniturze cos jakby ze skory weza, inny wyglądał jak Jimmy Heandrix, a jeszcze inny identycznie jak Forrest Whitekker grajacy Amina w „Ostatnim krolu Szkocji”. Jednak nic nie przebije rodzinki Amiszow, którzy pojawili się na dworcu w Cleveland i podróżowali tym samym autobusem co ja do Chicago. W tych swoich strojach z XVIII lub XIX wieku wygladali prześwietnie. No i podróżując w takich klimatach dotarłem z samego rana do Chicago, gdzie na 21-wsza kupilem bilet do Spearfish w Południowej Dakocie. Miałem wiec caly dzien na poszwendanie się po miescie. Zostawiłem plecak w zamykanej szafce na dworcu greyhounda i uderzyłem na downtown. Centrum Chicago to ogromne wiezowce, w tym najwyższy w Stanach, a drugi na swiecie Sears Tower. Na centrum mowi się tutaj loop (petla) bo cale jest otoczone nadziemna kolejka. Jest nieduze (w porównaniu chociażby do Manhattanu), czyste, zadbane i tętniące zyciem. Rano obserwowałem tysiące ludzi pędzących do pracy z papierowymi kubkami kawy w rekach, w południe wybrałem się nad jezioro Michigan, z którego brzegu przedstawia sie swietna panorama miasta i które stanowi rekreacyjne centrum Chicago, mnóstwo osob tutaj biega, jezdzi na rowerze czy na tych dziwnych dwukolowych wynalazkach. Przejechałem tez się kolejka na odlegle dzielnice na południu, a pozniej na polnocy, pospacerowałem sobie wzdłuż rzeki „Chicago”, odwiedziłem kilka barow i tak i zlecial caly dzien. Po 21 wszej zapakowałem się do greyhounda i uderzyłem na zachod, najpierw do Minneapolis, a pozniej do Spearfish w Pd Dakocie.


w tle Sears Tower

nad rzeka Chicago



Daniel Rozpara

1 komentarz:

TYMON SOCHA pisze...

Sweet home Chicago. A widziałeś tam jakiegoś Elwooda Blues? Poznana Amerykanka powiedziała, że jeśli zapiszesz się do jakiegoś kościoła (ale nie wiem jakiego), to tenże kościół daje kartę na tanie tankowanie - może spróbuj się wpisać do jakiejś sekty ;) Albo lepiej nie. Wrzuć jakieś foty z tej Dakoty, bom ciekaw Dakotanek ;)