środa, 6 sierpnia 2008

Finger Lakes

Dzis od samego rana pada. Wnerwia mnie to strasznie, bo planowalem dzisiaj wybrac sie do miejscowego salonu Harleya Davidsona, popatrzec co tam maja, a po cichu liczylem nawet ze bedzie szansa wypozyczyc moto, albo chociaz pod pozorem checi kupna - przejechac sie troche w ramach jazdy probnej. No ale zamiast tego siedze i czekam az przestanie padac:/ W ogole pogoda troche mnie tu martwi. Odkad tu jestem to tylko 2 dni nie padalo. Mam nadzieje, ze na zachodzie, skad zamierzam ruszyc na moto bedzie troche lepiej. No ale przynajmniej mam chwilke czasu zeby cos tutaj napisac.

Wiec jestem juz 4 dzien w rejonie Finger Lakes, troche pokrecilem sie po okolicy i cos niecos juz moge napisac o tym miejscu. Przede wszystkim region slynie z jezior, przyjezdzaja tu wypoczywac ludzie z calego stanu NY, ale spotyka sie tez sporo Kanadyjczykow. Druga rzecz, oprocz jezior, ktora przyciaga tutaj turystow to okoliczne winnice i winiarnie. Jest ich kilkadziesiat(duzych) i wiele wiele mniejszych, produkujacych wino na wlasny uzytek. Mimo tego, ze wina stad sa w Europie prawie w ogole nieznane, to tutaj zdaja sie byc popularne, a ich popularnosc podobno z roku na rok rosnie. Caly jeden dzien spedzilem na ogladaniu miejscowych winnic, polaczonym z degustacja, wiec moge powiedziec, ze w winach ze stanu Nowy York mam juz niejakie rozeznanie;). Zwiedzilismy jednego dnia 4 winnice, a w kazdej przyslugiwalo 12 kieliszkow do degustacji na twarz, wiec wracajac pod wieczor bylem juz w calkiem przyjemnym stanie:)




Innego dnia postanowilem sprawdzic jak bedzie jezdzic sie po amerykanskich drogach. Jako, ze moto czeka na mnie w dalekiej Dakocie, samochodu nie chcialem wypozyczac, bo to zadna frajda, postanowilem pojezdzic sobie na rowerze. W miejscowym "bicycle center" wypozyczylem rower (Giant Sedona), co za caly dzien wynioslo mnie 30$. Podpisalem jakies dokumenty, miedzy innymi zobowiazanie ze bede jezdzil w kasku, ktory mi dali i moglem wyruszyc na amerykanskie hajleje:) Nic to, ze wygladalem jak warszawski rowerzysta w niedziele w lesie kabackim, wazne ze mialem rower, piekna pogode (jeden z tych dni kiedy nie padalo), sluchawki w uszach i brak pomyslu gdzie jechac:)) Po krotkim czasie wyjechalem za miasto i znalazlem sie na drodze stanowej nr 14. Z poczatku ruch byl duzy i co chwile wyprzedzaly mnie te wielkie ciezarowy, jednak tutaj maja bardzo szerokie pobocza, w zasadzie to o takiej samej szerokosci jak pas do jazdy samochodem, wiec jechalo sie dobrze. Zreszta ciezarowy byly tylko do skrzyzowania z droga miedzystanowa, pozniej zrobilo sie cicho i przyjemnie. Widoki tez bardzo przyjemne, prawie caly czas jechalem wzdluz pol kukurydzy z poltora razy wyzszej ode mnie. Od czasu do czasu jakis domek, autosalon czy inny zaklad. Niestety nie ma szans by po drodze byla mozliwosc kupienia czegos do picia, wiec do pierwszego miasteczka, ktore bylo dopiero po jakis 3 godzinach jazdy umieralem z pragnienia. Tam tez w miejscowym Macdonaldsie dowiedzialem sie, ze jade w innym kierunku niz mi sie zdawalo i ze nie objezdzam jeziora Seneca, nad ktorym lezy Geneva tylko jestem juz za polowa drogi do jeziora Ontario i granicy z Kanada (tak, GPS zdecydowanie bedzie mi tutaj potrzebny). Jako ze rower musialem oddac na 19-ta - zawrocilem w kierunku Genevy.





BARY

Po calym dniu jazdy na rowerze w temperaturze ponad 30 stopni ciepla marzylo mi sie zimne piwo. Jak tylko oddalem rower, wpadlem do baru od razu naprzeciwko "bicycle center". Zziajany otworzylem drzwi i .................. od razu wiedzialem, ze tu mi sie spodoba:) Poraz kolejny nie moglem oprzec sie wrazeniu ze jestem w filmie. Bar identyczny jak w dziesiatkach filmow o amerykanskiej prowincji, gdzie twardzi faceci po robocie ida do baru i przesiaduja tam do zamkniecia, a potem wracaja do swoich zrzedliwych zon:))

W barze, w ktorym wlasnie sie znajdowalem nie bylo zadnego stolika, mozna bylo tylko usiasc na wysokim stolku przy barze. W srodku bylo 8 facetow, jakas niemloda juz kobieta, ktora grala w jakas dziwna gre, barman no i ja. Faceci wszyscy wygladali podobnie: w wiekszosci po 40-tce, brzuchaci, ubrani w umorusane jeansy i wpuszczone w nie koszulki polo. Kilku pilo piwo, pozostali whisky i jeszcze jakies inne drinki. Po wiszacych na scianach strazackich helmach, zdjeciach z akcji i medalach, zorientowalem sie, ze jestem w barze dla strazakow, a klientela tutaj to elita miejscowej strazy pozarnej. Zamowilem u barmana budweisera i wiedzialem ze predzej czy pozniej zacznie sie rozmowa. Byl to juz moj 4 bar w tym miasteczku i wszedzie padaja te same pytania. Wszyscy sie tutaj znaja, wiec jakas nowa twarz w barze budzi ciekawosc. Co mnie dziwi, to ze wszyscy wiedza, gdzie jest Polska:), a jak jednemu facetowi powiedzialem ze Warszawa jest stolica to sie obruszyl, ze mam go za durnia i potem zeby blysnac, ze jeszcze cos wie o Polsce zapytal: "What do you think about Robert Kubica?" Tutaj bylo podobnie, przy zamawianiu drugiego piwa zagadal barman, a potem do rozmowy wlaczylo sie jeszcze 2 siedzacych najblizej. Staly zestaw pytan to: skad jestem? co robie w ich miasteczku, czy pierwszy raz w stanach? gdzie jade dalej i czy mi sie podoba. Potem prawie zawsze rozmowa schodzi na sport, wtedy cierpliwie tlumacze, ze na pilke nozna powinni mowic football a nie soccer a to ichnie bieganie w kaskach i rzucanie pilka to jest najwyzej american football. Zreszta jak brakuje tematow do rozmowy to zawsze mozna zagadac na temat tego co wlasnie jest w tv. W kazdym barze jest wlaczonych co najmniej 4 telewizory nastawione na inny program. W tym w ktorym bylem teraz bylo ich 5 z czego 2 nastawione byly na wiadomosci, w ktorych od rana pokazywali, Paris Hilton popierajaca Johna MCkaina, chorego Morgana Freemana, informacje o smierci Solzenicyna i o smogu w Pekinie. Pozostale 3 telewizory byly nastawione na relacje sportowe.

Poki co nie robie zdjec w barach, choc bardzo bym chcial wrzucic tutaj kilka. Ale jakos glupio mi tak wyjmowac aparat i pstrykac zdjecia ludziom odprezajacym sie po calym dniu pracy. To zbyt intymna sytuacja:))
Za oknem caly czas leje;/, z salonu Harleya wiec nic dzisiaj nie wyjdzie. Coz, zakladam wiec bluze z kapturem i ide do baru:))

3 komentarze:

TYMON SOCHA pisze...

Z cyklu krytycznym okiem:

Ten odcinek przypadł mi szczególnie do gustu. Autor ciekawie przedstawił amerykańską prowincję i panujące tam zwyczaje. Z ciekawością czytałem o ichnim winie - autor nie napisał tylko co to za szczep winorośli? Zinfandel? Ale to i tak ciekawe, bo przecież to jednak północne stany, więc nie spodziewałem się tam upraw winorośli. Interesujący był też opis "barowy". Wyobrażam sobie tam takich Homerów Simpsonów za barem, którzy piją Budweisera. Ha, a czy oni w ogóle wiedzą przegrali proces z czeskim browarem z Budejowic o Budweisera? A na koniec - pola kukurydzy to chyba niczym z ekranizacji Stephena Kinga - "Dzieci kukurydzy". Wskazówka dla autora - nie wchodź do kukurydzy, bo .... (http://www.stopklatka.pl/film/film.asp?fi=11983)

pozdrawiam

magyar

TYMON SOCHA pisze...

Panie Kolego, czekałem byłem na nowy wpis z 9.08., ale nic nie napisałeś, więc życzenia urodzinowe ślę koledze w tenże sposób i życzę udanego pobytu za Wielką Wodą i mnóstwa atrakcji.

Piosenka i panie z teledysku dla Kolegi, no to zdrówko!

http://www.youtube.com/watch?v=dajn9Bk24CY&feature=related

magyar

fosfoor pisze...

Dzieki za zyczenia. Sorry ze tak pozno, ale ostatnio nie mialem za bardzo mozliwosci korzystania z netu. Od wczoraj jestem juz w gorach czarnych w poludniowej Dakocie. Jak znajde troche czasu to napisze cos wiecej.
D.