czwartek, 21 sierpnia 2008


Poludniowa Dakota, Wyoming, Montana, Utah, Nevada - to stany, ktore do tej pory przejechalem. O Poludniowej Dakocie juz pisalem, teraz troche o pozostalych.

WYOMING I MONTANA
Wyoming i Montana, to stany podobne do siebie. Ogromne pustkowia, gory, rancza ciagnace sie kilometrami, farmerzy w kapeluszach jezdzacy zabloconymi pikapami,a wieczorami przesiadujacy w barach. Czasami jechalem kilka godzin w nudnej, monotonnej scenerii, a czasami w takich miejscach, ze zapieralo dech w piersiach z wrazenia. Sa takie chwile, ktorych nie da sie uchwycic na zdjeciu, a ktore sa tak piekne, ze zostana mi w pamieci do konca zycia, jak np jazda o zachodzie slonca w dole ogromnego wawazu, gdzie na czerwonych skalach moglem obserwowac swoj cien na motocyklu, jazda wzdluz ciagnacego sie calymi milami rancza, po ktorym biegaja setki koni, jazda wysoko w gorach, a w dole po lewej stronie rzeka wzdluz ktorej jedzie kilkukilometrowy pociag towarowy, czy jazda w towarzystwie wspanialych drapieznych ptakow nad glowa..

W Wyoming jedna z najwiekszych atrakcji turystycznych jest Devils Tower, wysoka skala, wystajaca samotnie ponad rowniny i mniejsze wzniesienia. Skala jest fotogeniczna i "ma parcie na szklo":) - wystepowala juz w niejednym westernie, a nawet w filmie science fiction. To wlasnie na Dewils Tower wyladowali kosmici w "Bliskich spotkaniach 3 stopnia" Stevena Spielberga. Ale przede wszystkim, Dewils tower jest swieta gora dla wielu plemion polnocnoamerykanskich Indian i oni tez maja swoja legende z nia zwiazana. Na wielu pocztowkach skala jest przedstawiana z ogromnym niedzwiedziem wspinajacym sie na nia - to nawiazanie do legendy, zgodnie z ktora uciekajace przed niedzwiedziem Indianki uratowal Manitou, uniosl w powietrze i zostawil na szczycie. Niedzwiedz probowal wdrapac sie na skale i swoimi pazurami porobil bruzdy, ktorymi jest poorana. Niezle co?:)
w bruzdach po niedzwiedzich pazurach dzis kryja sie alpinisci:)

okolice dewils tower upodobaly sobie pieski preriowe

Z Dewils Tower jade sie na polnocny zachod w kierunku rzeki little Bighorn w Montanie, gdzie rozegrala sie najwieksza w historii USA bitwa z Indianami i zarazem najwieksza kleska amerykanskiej armii. Krajobraz narazie sie nie zmienia, wciaz pustka dookola, zadnych zabudowan tylko gory i rancza poprzecinane waskimi rzekami i tylko co jakies 60-100 mil kolejne senne miasteczko ze stacja benzynowa, kilkoma fastfoodami i barem. Jedyna zmiana, to Indianie, ktorych nagle zrobilo sie pelno: policjanci, obsluga na stacjach benzynowych i w fast-foodach. Szybkie spojrzenie na mape i sprawa sie wyjasnia, prawie caly czas jade przez rezerwat Indian Crow. Poznym wieczorem docieram w koncu nad little bighorn, niestety jest juz za pozno i wejscie na pole bitwy jest zamkniete. Klne na samego siebie, ze tak dlugo spalem i ze tak dlugo mi zeszlo w Dewils Tower National Park. Jedyne co moge zobaczyc to swietny sklep prowadzony przez Indian, z pamiatkami, archiwalnymi zdjeciami, posterami i mnostwem wyrobow rekodziela. Jest jeszcze muzeum Custera, ale tez wlasnie zamkneli mi przed nosem. Bitwa nad little bighorn wywarla spore wrazenie na Amerykanach, po bitwie wybuchla w calych wschodnich stanach antyindianska histeria, a powiedzenie "Custer last stand" stalo sie synonimem heroicznej walki do samego konca. Szacuje sie, ze Dakotowie (siuksowie) stracili w bitwie 60 do 100 wojownikow, z armii dowodzonej przez wslawionego w wojnie secesyjnej Georga Custera nie przezyl nikt. Na czele Indian stal zaledwie 21 letni wtedy Szalony Kon, ktorego geniusz taktyczny docenili pozniej generalowie z West Pointu analizujacy przebieg bitwy. Nie przeszkodzilo im to jednak niedlugo pozniej pod pozorem rozmow pokojowych zwabic mlodego wodza, zamknac w wiezieniu i tam pozbawic zycia.

gdzies w Wyoming

sniadanie w Montanie:)


i zachod slonca w Montanie
krajobraz Montany
Po ciemku juz dojezdzam do malenkiej miejscowosci Hardin, gdzie znajduje nieduzy motel, ogladam jeszcze w tv debate z Johnem Maccainem i wkrotce zasypiam.

YELOWSTONE

Nastepnego dnia krajobraz wreszcie sie zmienia, gdzies w oddali najpierw pokazuje sie zarys ogromnych gor, by wraz z nastepnymi zrobionymi milami pokazac w pelnej krasie osniezone szczyty. Powietrze tez robi sie mrozniejsze, to znaki, ze zblizam sie wreszcie do parku Yelowstone. Po drodze jeszcze zatrzymuje sie w Billings w serwisie Yamahy i po poludniu docieram do polnocnej bramy parku.

wjazd od polnocy
Pierwsza osada w parku to Mamoth Hot Springs, sa tam hotele i campingi, ja jednak chcialem od razu wjechac glebiej w park, w Mamoth robie tylko zakupy i ruszam dalej. Po drodze czesto sie zatrzymuje i na camping w Indian Creek docieram, gdy juz jest ciemno. Rozbijam namiot i pomimo wszedobylskich ostrzezen przed tym by chowac jedzenie, bo moze przyciagnac niedzwiedzie, rozpoczynam kolacje, z milym polskim akcentem:). Dookola inni kempingowicze tez nic sobie nie robia z ostrzezen, przy co drugim namiocie pali sie ognisko, a niektorzy nawet griluja. Trudno opisac wrazenie jakie robi camping, kiedy siedzi sie przy stoliku, popija zimne piwo, obok strzelaja ogniska, a gdzies w oddali lecz bardzo wyraznie slychac wycie wilkow. Siedze tak gdzies do pierwszej az w koncu zasypiam.

juz w ciemnosciach dojezdzam na camping


kolacja z polskimi akcentami:)


poranek
Nastepnego dnia objezdzam park. Roznorodnosc przyrody, uksztaltowania terenu, zwierzat poprostu oszolamia. Sa tutaj piekne, wysokie, zalesione gory, skaliste wawazy i urwiska, wapienne, parujace gejzery, szeroka, krysztalowo czysta rzeka, kanion, wodospad wyzszy od niagary, ogromne jezioro, polany pelne zwierzat. Z tej grubszej zwierzyny niestety nie spotkalem Yogiego ani nawet bubu:), ale z bizonami to sie zetknalem, w pewnym momencie nawet zbyt blisko.. Najpierw jeden, zsiadam ostroznie z moto, fotografuje i szybko odjezdzam. Pozniej w dolinie rozciaga sie fantastyczny widok na liczne stado bizonow. Gorzej jednak, ze czesc stada postanowila sobie przejsc na druga strone drogi, ktora szybko sie zakorkowala. Samochody ostroznie przejezdzaja obok bizonow, wszyscy pochowani za szybami, a ja na motorze niczym nie osloniety......







No i na koniec atrakcja, ktora przyciaga do yelowstone najwiecej turystow, czyli gejzer old faitfull, ktory wyrzuca z siebie goraca wode z zadziwiajaco precyzyjnych odstepach czasu. Dookola mnostwo ludzi, wszyscy trzymaja aparaty w pogotowiu, zerkaja na zagarki i nagle odbywa sie rozlegle oooooooooooch, gejzer wyrzuca z siebie wode, obowiazkowa fotka na tle strumienia wody i juz dookola robi sie pusto. Wszyscy znikaja w pobliskiej restauracji lub pakuja sie do samochodow i odjezdzaja:)


Wyjezdzam z Yelowstone poludniowa brama, jade moze z 8 mil i po chwili wjezdzam do parku narodowego Grand Teton. Przepiekne, osniezone gory skaliste, lasy i wielkie jezioro. Jade 2 godziny w takiej scenerii i po wyjezdzie z parku docieram do miasteczka Jackson, ktore okazuje sie byc takim tutejszym Zakopanym, czego moj portwel nie przyjal z zadowoleniem. Prawie dwie godziny szukam noclegu, az w koncu znajduje cos, niestety cena 2 razy wyzsza niz placilem do tej pory za podobny nocleg:/

UTAH
Caly nastepny dzien to jazda na poludnie w kierunku Salt Lake City, gdzie zamierzam dac moto do serwisu, bo cos zaczyna halasowac przy redukcji predkosci i czasem przy zmianie biegow. Do miasta docieram pod wieczor. To pierwsze wieksze miasto od kiedy wyjechalem z Chicago. Jezdzi sie jednak dobrze, ulice sa szerokie, a glowne skrzyzowania bezkolizyjne. Miasto robi przyjemne wrazenie, polozone jest u podnoza wysokich gor i jak to amerykanskie miasto, tutaj tez jest troche wysokosciowcow. JAdac przez Salt Lake City mam skojarzenia z Czestochowa, podobna liczba mieszkancow (okolo 200 tys) i tak jak Czestochowa jest stolica religijna w Polsce tak Salt Lake City to stolica czlonkow Kosciola Jezusa Chrystusa Swietych Dnia Ostatniego, czyli Mormonow. I tak jak w Czestochowie, Jasna Gora przyciaga najwiecej zwiedzajacych tak tutaj Plac Światynny Mormonow. Plac Swiatynny to caly kompleks imponujacych zabudowan zajmujacy 4 ha, otoczonych murami tworzacymi kwadrat.
W Salt lake City krzyzuja sie 2 wazne autostrady miedzystanowe: I15 na poludnie w kierunku Las Vegas oraz I80 na zachod do Kaliforni. Tutaj podruzujacy przez USA maja problem, ktora opcje wybrac. Ja do tej pory jechalem prawie identyczna trasa, jak opisana w ksiazce "Asfaltowy Saloon", Lysiaka. Jednak o ile Lysiak ze swoim przyjacielem z Salt Lake uderzyli do LAs Vegas, z ciezkim sercem rezygnujac z San Francisco, tak ja zdecydowalem, ze nie omine tego miasta i na drugi dzien wjechalem na I80 w kierunku Kaliforni. Po wyjechaniu z miasta krajobraz robi sie przedziwny, znikaja gory, a droga wiedzie wsrod bialej, slonej pystyni. Jedzie sie bardzo nieprzyjemnie, bo jak informuja znaki drogowe to "high wind area". Odczulem to bardzo wyraznie, nawet jeszcze zanim pojawil sie pierwszy taki znak, kiedy kilka razy silny podmuch zepchnal mnie na pobocze. Nastepne godziny jazdy to ciagle pilnowanie sie, by nie dac sie zepchnac na pobocze lub co gorsza na sasiedni pas pod jadaca ciezarowe na przyklad.
NEVADA
Po przekroczeniu granicy z Nevada sytuacja troche sie poprawia. Teraz droga wiedzie juz przez pustkowia absolutne. Dookola tylko pustynia porosnieta krzakami i nic wiecej. Tylko oddalone od siebie o 70-100 mil miasteczka mowia ze jednak ktos zamieszkuje ten stan. Przy drodze jednak jezeli juz sa jakies zabudowania, to albo jakas strefa zmilitaryzowana albo wiezienie, a znaki drogowe ostrzegaja by nie zabierac autostopowiczow i zatrzymywac sie tylko in case of emergrncy. W Nevadzie nie zatrzymuje sie wiec dluzej, spedzam jedna noc w jednym z tych sennych miasteczek i na drugi dzien pedze dalej na zachod. Wieczorem docieram do Reno, chyba drugiego po Las Vegas miasta Nevady i znajduje motel z ktorego teraz pisze. Reno, jest polozone tylko 15 mil od granicy z KALIFORNIA, wiec jutro rano przekrocze wreszcie granice tego wyczekiwanego stanu, a pod wieczor juz moze dotre nad ocean spokojny i do San Francisco!!!

Daniel Rozpara

3 komentarze:

TYMON SOCHA pisze...

Nie widziałeś niedźwiedzia? Ja tam patrzę na te zdjęcia i widzę miśka co wcina kiełbachę ;) Ale widoki masz niesamowite. Zaciekawił mnie ten korek na drodze - zdaje się, że to większy park niż Tatrzański Park Narodowy, a widać i tam sie potrafią ludzie zakorkować. Gdzie zmierzasz? Czyżby do stolicy "grandżu"? I kto ci strzela foty, na których jesteś?

TYMON SOCHA pisze...

Jakoś nie dopatrzyłem, że jednak jedziesz prosto do Arnolda. A czy kolega pamięta jak wysoko wylatuje woda w Old Faithful (to z ochrony środowiska)?

fosfoor pisze...

hehe, toz moje pierwsze skojarzenie z oldfejtfulem to bociowy podrecznik:))) Serio! Ale wysokosci to niestety nie pomne.